Dwie i pół doby w Izraelu... - skrót ;)

preview_player
Показать описание
Krótki, ale treściwy pobyt w dwóch miastach Izraela (Tel Awiw-Jaffa i Jerozolima).
Powiem szczerze: jestem zauroczony architekturą Izraela. Beton wygląda jak beton, elewacje - jakby o nich zapomniano, stylowa mieszanka sprawiająca tak bliskie sercu Słowianina uczucie tymczasowości, wiecznej prowizorki, "my ze szwagrem to nie takie rzeczy...", "co, ja tego nie przyczepię? potrzymaj mi piwo", "tu się pierdyknie blachę falistą i będzie cacy".
Tel Aviv to po prostu taki Radom albo Sosnowiec, tyle że z palmami.
Jaffa - to inna sprawa. Gdyby Radom lub Sosnowiec miały Starówkę...
Z portowej Jaffy ruszyliśmy do Jerozolimy. Klimatyzowanym autokarem w godzinę, zamiast czterdziestokilometrowej pieszej czy konnej wędrówki. Wysypujemy się pod Jaffa Gate wprost w rozgrzane, upalne Królestwo Niebieskie. Zakładamy czapki, chustki, kapelusze, smarujemy odkryte części ciała ochronnymi kremami (jak się okaże wieczorem - nie pomogło, przypaliłem lewą stronę szyi) i przekraczamy mury zajmującej jeden kilometr kwadratowy Starej Jerozolimy. Po kilku krokach mijamy pierwszy patrol izraelskiej wojskowej młodzieży i wchodzimy w wąskie uliczki dzielnicy greko-katolickiej, by dojść do Wzgórza Świątynnego. Podobno dziś nie ma tłumu, chociaż zmysły mówią co innego. Gwar, czapki na głowach mężczyzn, odkryte ramiona i nogi kobiet i wyczuwalny chaos (biorący się z odwiecznych sporów zawiadujących tym miejscem kościołów chrześcijańskich) to dobry grunt pod splatanie się sacrum i profanum. Szkoda.
Wychodzimy na dach kaplicy świętej Heleny, by - mijając ulokowane na tymże dachu osiedla klasztorne Ormian i Koptów - dojść do Via Dolorosa.
Bez krzyża, bez wyroku i schodami w dół, zatrzymujemy się tylko przy trzech stacjach Męki Pańskiej. Zamiast słuchać opowieści przewodniczki o sacrum opędzamy się przed wysłannikami profanum - sklepikarzami handlującymi dewocjonaliami wszystkich religii, ale też elektroniką i bielizną.
O dziwo spokój powraca podczas rytuału przejścia - kontroli przy wejściu na teren Jewish Quarter.
Przy zachodnim murze Świątyni, Ścianie Płaczu, dziś tłoczno. To okrągła, pięćdziesiąta rocznica zwycięstwa w Wojnie Sześciodniowej, której efektem było przyłączenie wschodniej Jerozolimy do Izraela. Modlą się wszyscy - kobiety i mężczyźni, cywile, żołnierze, Żydzi, chrześcijanie i - jak przypuszczam - paru ortodoksyjnych ateistów.
Opuszczamy Starą Jerozolimę, by zobaczyć jak radzi sobie w tych warunkach nowoczesność. W planach zwiedzanie kilku dzielnic, ale pomóc mają nam w tym segway'e (takie diabelskie elektryczne hulajnogi). Spędzamy godzinę objeżdżając kilka kwartałów zapewne ciekawej architektury, ale większą uwagę zwracamy na pułapki czające się na trasie.
Jeszcze obiad, autobus i powrót do Tel Avivu. Ale ja tu jeszcze wrócę.
Рекомендации по теме