filmov
tv
Jacek Kaczmarski - Przypowieść na własne czterdzieste czwarte urodziny | Tekst
Показать описание
Jacek Kaczmarski
1.3.2001
(za A. R. Lesage’em)
Odkrywca rynsztoków, rynien, gzymsów, dachów,
Bywalec pałaców, sypialnianych puchów,
Sam sobie sekretem, pychą i postrachem,
Nikomu nie winien łaski ni posłuchu –
Przemierzam wytrwale odcienie ciemności,
Zaglądam do okien, w szklane książki światła;
Rozumiem bezsenność – bękart bezsenności,
Gdy – chcąc nie chcąc – cudza bierze mnie za świadka.
Ale nic jej po mnie: sam zmagam się z nocą
Ja – Diabeł Kulawy, ja – marcowy kocur.
Za biurkiem polityk zaczernia arkusze
Tak gęsto, że nie wie już sam – kiedy kłamie.
W rozkosze zamienia słowami katusze,
Bezsenność ambicji usypia mu pamięć.
Szyba mu podsuwa zaszczytne odbicie:
W aureoli sierści zimne źródła źrenic.
– Patrzcie! Dla was nie śpię, kiedy wszyscy śpicie!
Beze mnie, niewdzięczni, jesteście zgubieni!
Zatem nic mu po mnie. Mam ja własną dumę
I pyszną namiętność skłóconą z rozumem.
Sen szczuje cygarem bystry finansista:
Planuje na jutro miłosierne cięcie,
Które krew z ofiary wypuści do czysta,
Korzystne dla wszystkich kończąc przedsięwzięcie.
Dostrzega za oknem stworzenie kulawe
I z nieużywanym droczy się sumieniem:
Zwycięża się w ciszy. Klęska kocha wrzawę,
Śledź lubi cebulę, a pieniądz – milczenie.
Zatem nic mu po mnie. Mam ja własny rewir,
Gdzie świat się sprowadza do łupu i trzewi.
Za snem tęskniąc pisarz przytula butelkę,
Tak, jakby spirytus mógł mu dodać ducha.
Słowa – kiedyś wielkie – stały się niewielkie;
Choćby wykrzyczanych – mało kto dziś słucha.
Gołębie śpią w gniazdach z własnego guana,
Na szybie pysk koci jak księżyc się chwieje…
Marzył o wolności i wolność mu dana
Po to, by odebrać siłę i nadzieję.
Zatem nic mu po mnie. Mam ja własne mroki
I własną samotność nie cierpiącą zwłoki.
Za tym oknem para parzy się zajadle,
Dysząc ciszą, żeby dzieci nie słyszały.
Czwórka śpi za drzwiami w ślepych kociąt stadle,
Ona w trwaniu harda, on w żądzy wytrwały.
I modlą się w przerwach, modlą o dobrobyt,
Bardziej, niźli sobie, ufając ciemnościom.
Modlą się do Boga by z nędzy wydobył,
Bo nędza żyje żądzą, jak życie – miłością.
Zatem nic im po mnie; gdy chcica mnie chwyta
O niczym nie myślę, o bogów nie pytam.
A tutaj, w tym oknie, śmierć żyje samotna
Karmiona resztkami winy i radości.
Przechodzę bezgłośnie obok tego okna
Nim przyjdzie litosne dotknięcie nicości.
Zrodzony ze spazmu pierwszego dnia wiosny,
Cały poskręcany w instynkty i zmysły –
Obwieszczam kocicy swój skowyt miłosny,
Ostrzegam kocura sykiem nienawistnym.
Ja sam byłem bogiem! Wyrocznią człowieczą,
Posłańcem czarownic, cwanym Behemotem!
Dziś – obszar swej władzy – znaczę wrzącą cieczą,
Bo tyle mam istnień, że nie dbam – co potem.
Co, kiedy, dlaczego, gdzie, za co i po co…
Świadek nieskończonych potyczek z niemocą.
1.3.2001
(za A. R. Lesage’em)
Odkrywca rynsztoków, rynien, gzymsów, dachów,
Bywalec pałaców, sypialnianych puchów,
Sam sobie sekretem, pychą i postrachem,
Nikomu nie winien łaski ni posłuchu –
Przemierzam wytrwale odcienie ciemności,
Zaglądam do okien, w szklane książki światła;
Rozumiem bezsenność – bękart bezsenności,
Gdy – chcąc nie chcąc – cudza bierze mnie za świadka.
Ale nic jej po mnie: sam zmagam się z nocą
Ja – Diabeł Kulawy, ja – marcowy kocur.
Za biurkiem polityk zaczernia arkusze
Tak gęsto, że nie wie już sam – kiedy kłamie.
W rozkosze zamienia słowami katusze,
Bezsenność ambicji usypia mu pamięć.
Szyba mu podsuwa zaszczytne odbicie:
W aureoli sierści zimne źródła źrenic.
– Patrzcie! Dla was nie śpię, kiedy wszyscy śpicie!
Beze mnie, niewdzięczni, jesteście zgubieni!
Zatem nic mu po mnie. Mam ja własną dumę
I pyszną namiętność skłóconą z rozumem.
Sen szczuje cygarem bystry finansista:
Planuje na jutro miłosierne cięcie,
Które krew z ofiary wypuści do czysta,
Korzystne dla wszystkich kończąc przedsięwzięcie.
Dostrzega za oknem stworzenie kulawe
I z nieużywanym droczy się sumieniem:
Zwycięża się w ciszy. Klęska kocha wrzawę,
Śledź lubi cebulę, a pieniądz – milczenie.
Zatem nic mu po mnie. Mam ja własny rewir,
Gdzie świat się sprowadza do łupu i trzewi.
Za snem tęskniąc pisarz przytula butelkę,
Tak, jakby spirytus mógł mu dodać ducha.
Słowa – kiedyś wielkie – stały się niewielkie;
Choćby wykrzyczanych – mało kto dziś słucha.
Gołębie śpią w gniazdach z własnego guana,
Na szybie pysk koci jak księżyc się chwieje…
Marzył o wolności i wolność mu dana
Po to, by odebrać siłę i nadzieję.
Zatem nic mu po mnie. Mam ja własne mroki
I własną samotność nie cierpiącą zwłoki.
Za tym oknem para parzy się zajadle,
Dysząc ciszą, żeby dzieci nie słyszały.
Czwórka śpi za drzwiami w ślepych kociąt stadle,
Ona w trwaniu harda, on w żądzy wytrwały.
I modlą się w przerwach, modlą o dobrobyt,
Bardziej, niźli sobie, ufając ciemnościom.
Modlą się do Boga by z nędzy wydobył,
Bo nędza żyje żądzą, jak życie – miłością.
Zatem nic im po mnie; gdy chcica mnie chwyta
O niczym nie myślę, o bogów nie pytam.
A tutaj, w tym oknie, śmierć żyje samotna
Karmiona resztkami winy i radości.
Przechodzę bezgłośnie obok tego okna
Nim przyjdzie litosne dotknięcie nicości.
Zrodzony ze spazmu pierwszego dnia wiosny,
Cały poskręcany w instynkty i zmysły –
Obwieszczam kocicy swój skowyt miłosny,
Ostrzegam kocura sykiem nienawistnym.
Ja sam byłem bogiem! Wyrocznią człowieczą,
Posłańcem czarownic, cwanym Behemotem!
Dziś – obszar swej władzy – znaczę wrzącą cieczą,
Bo tyle mam istnień, że nie dbam – co potem.
Co, kiedy, dlaczego, gdzie, za co i po co…
Świadek nieskończonych potyczek z niemocą.
Комментарии